Artykuł zaczerpnięty z: "Gazeta Lwowska" nr 11-12 (216-217).
Autor: Bożena Rafalska

Ługańsk, Starobielsk

Właściwie jechałam tu na obchody rocznicy śmierci Marcelego Reka założyciela chyba pierwszej polskiej organizacji społeczno-kulturalnej na Ukrainie — klubu WARSZAWA, osoby o niezwykłyin, trudnym losie, osoby niezwykłej, osoby, która spowodowała, iż rocznica jej śmierci przekształciła się, w Dni Kultury Polskiej i uczestniczyło w tym całe miasto, nie tylko Polacy, tam miesz­kający. Marcelego Reka poznałam przed laty przy okazji spotkań organizowanych przez Federację Organizacji Polskich na Ukrainie... Do Ługańska w tym dniu dotarła również Fundacja POMOC POLAKOM NA WSCHODZIE, przywożąc tu książki polskie (wspaniale wydane) dla dwu bibliotek miejskich. Pierwsze spotkania: subtelna i krucha Helenka Rek, córka Marcelego, jakieś panie z Towarzystwa Kultury Polskiej i nocleg (przyjechałam w nocy) w cholernie drogim i bardzo zimnym hotelu „Ługańsk". Ale już wiem, że jest tu polska misja handlowa, że Polacy cieszą się tu zasłużonym uznaniem, w ostatnich lalach zasłużonym chyba właściwie dzięki panu Marcelemu... Jednakże jakieś czujne, mało sympatyczne, ciężkie spojrzenie pani z obsługi hotelowej nastraja mnie niezbyt optymistycznie.

Słonecznym, ale bardzo wietrznym porankiem rozpoczyna się nasz „program" (o którym w następnym numerze). Przy busie Fundacji POMOC POLAKOM NA WSCHODZIE do której silą rzeczy zachowawczo się przyłączyłam, oczekiwały nas panie z Towarzystwa oraz... major policji... Przyslawili — pomyślałam. Ale tak bezczelnie, w mundurze!? Przyznam, iż byłam prawie opryskliwa. Tak się składa, że ze wzglądu na pochodzenie i historyczne „korzenie" niezbyt lubię mundury, które kojarzą mi się z dawnymi sowieckimi. To taka reakcja. Oczywiście, rozumiem, że dziś to już inny mundur i inni ludzie, jednak jakieś światełko we mnie wciąż ostrzegało. Z majorem, który od razu jakoś sympatycznie do mnie „się ustawił" rozmawiałam już po pół godzinie przy pierwszej okazji. Panowie z Fundacji wyładowywali (tak „taskali" je osobiście: prezes, sekretarz, i członek Zarządu Fundacji) książki, całe „zastępy" pięknych książek polskich dla biblioteki miejskiej. Wciąż było mi zimno tu i obco... Rozmowę rozpoczął major: to tak dobrze, że tu polskie książki, takie wspaniałe wydanie... Zazdrosnym okiem oglądałam te książki z historii Polski dwódziestoIecia międzywojennego, różnych naszych patriotycznych zrywów, o kontrowersyjnych nawet dziś już postaciach w zbiorze przeciętnego Polaka. Po co im to — myślałam.

Jakżeż się myliłam. Nigdy nie można opierać swego zdania o sytuacji, ludziach, miejscu, Bóg wie jeszcze o czym — na stereotypach.

Major Walerij Sniegiriow okazał się hyc wielkim znawcą polskości. Korzenie jego rodziny sięgają polskości, rodem z Wileńszczyzny. Od razu jakoś tak bezpośrednio zaczął opowiadać o Polakach w Ługańsku. Coś tam kiedyś „liznęłam", słyszałam o tym od pana M. Ręka, ale w tamtej rozmowie chodziło o rozwój przemysłu na początku XX wieku... A pan Sniegiriow opowiada mi o Kozakach, którzy tu mieli swoje stanice, i którzy wywodzili się z różnych narodów, także ze zbiegłych z Mazowsza Polaków. Mówił też o herbarzu polskim, o rodach polskich na Ukrainie. Muszę przyznać, iż był znawcą przedmiotu, wobec tego zamilkłam. Dążył w tej rozmowie, przełamując moje opory, jednak do zupełnie czegoś innego: „Dziś na naszej uczelni Wyższa Szkoła Milicji (coś w rodzaju Akademii Policyjnej przyp. dla czytelników z Polski), ma odbyć się uroczystość ku czci 60 rocznicy Katynia". Jednak mimo upływu lat i zmiany poglądów, myślałam, że się tego wstydzą i unikają.

Potem już, po dwu dniach znajomości pytałam: po co to panu. Mógłby pan prowadzić spokojne życic wykładowcy WSM. rutynowo traktować obowiązki, mieć spokój i nie wprowadzać młodzieży w tamte sprawy. „Tamte sprawy one są do dziś. Będą zawsze. To była zdrada i przemoc nad oficerami polskimi, którzy sowietów przyjęli jak sojuszników, mieli walczyć z nimi ze wspólnym wrogiem. Czasami słyszy się pogardliwe „honor polski", a przecież nikł nie wie co to właściwie oznacza. A to przecież dotrzymanie słowa, szlachetność, oddanie, bycie w porządku wobec ojczyzny, wobec sojusznika, a nawet wroga. Teraz tu tych moich studentów chcę nauczyć, wytłumaczyć im kim, jacy byli polscy oficerowie i co to znaczy w ogóle być wojskowym, oficerem. Być do końca. Oficer polski jest najwyższym, najszlachetniejszym lego przykładem".

Jesteśmy w Wyższej Szkole Milicji. Studenci — kursanci przygotowali specjalną planszę. Są na niej fotografie grobów polskich w Starobielsku, fotografie z Katynia. Jest też tu krzyż z orłem, orzeł w koronie biało czerwone „pola" na których wypisana jest informacja. Rozumiem że ta żmudna praca, którą studenci wykonali, jest w wielkim stopniu zasługą majora Sniegiriowa. Kilku słowami zapaloną świecą, chwilą milczenia studenci uczcili pamięć zdradzonych i podstępnie pomordowanych Polaków. Oni już wiedzą, im się o tym mówi i jest to ważne. Major Sniegirow daruje nam na pamiątkę swoją książeczkę pt. „To było w Starobielsku" wydaną w Ługańsku w 2000 r. Świadczy ona o żmudnym poszukiwaniu wiedzy o Katyniu. Kiedy zaczął to pisać, kiedy na własną rękę rozpoczął badania o wszystkim dowiadywał się z Polski (n.b. są w niej cytaty z wypowiedzi Józefa Czapskiego).

Jedziemy do Starobielska. Chcemy wejść na teren na nowo oddanego zakonnicom klasztoru prawosławnego. Napotykamy nieugięty upór siostry, która w zastępstwie matki przełożonej w tym dniu sprawowała władzę. Przy klasztorze (monasterze) spotykamy też p. Beatę Czech ze WSPÓLNOTY POLSKIEJ oraz małżonkę polskiego konsula Żórawskicgo z Charkowa. Nie pomogła nawet jej obecność—bramy klasztoru były zamknięte. Można to zrozumieć, siostry na własną rękę starają się podnieść z gruzów XVIII wieczną świątynię. Po wielu latach, kiedy je stamtąd wypędzano pragną ciszy, modlitwy, spokoju. Można też zrozumieć i nasze dążenie — Polaków, bycia w miejscu dla nas również świętym - podwójnie. Wreszcie major Sniegiriow zdecydował się działać sam i zdaje się nieco wbrew przepisom. Udaje się. Niezbyt chętnie siostra wprowadza nas na teren monasteru. Wrażenie jest wstrząsające. Nie możemy wejść do cerkwi w której „mieszkali" internowani Polacy, gdzie piętrowo stały prycze, a oni żartobliwie przejściom między nimi nadawali nazwy ulic. „Mieszkali" w temperaturze poniżej zera w-g Celsjusza. Był to transport ze Lwowa. Miejscowi wspominają, iż oficerowie polscy mieli prawo poruszania się po Starobielsku, kontaktowania się z ludnością. Walerij dodaje: „Tu chyba zostało wiele pamiątek polskich, jakieś sygnety, papierośnice, łańcuszki srebrne i złote. Polacy przymierali głodem, kupowali żywność. Stosowano handel wymienny. Myślę, że Polacy dziś powinni to od tych ludzi, dla których rzeczy te nie mają żadnej wartości, odkupić".

Siostra opowiada o monasterze i kategorycznie zabrania fotografowania. Ale, czyż ktoś może powstrzymać Polaka od zrobienia w TYM miejscu zdjęcia...

Bardzo długo władze sowieckie zupełnie oficjalnie, powołując się na świadków oświadczały iż w Starobielsku nie ma grobów polskich. Wreszcie dzięki dociekliwości Polaków musiały skapitulować.

„W liście 3 5866-5 z dnia 31. 12. 1939 Beria wzywał by w styczniu 1940 roku śledztwo w sprawie polskich jeńców wojennych było zakończone.

W świetle istniejących dokumentów można stwierdzić, iż śledztwo skończyło się w końcu lutego, początku marca 1946 roku.

Po jego ukończeniu w lagrach - przeważnie Kozielskim i Starobiclskim obecny był nastrój nadziei i optymizmu, mówiono o szybkim uwolnieniu. Funkcjonariusze łagru nie ukrywali, że decyzje już zostały podjęte, jakie - nic wiedzą.

W dobrej wierze utrzymywały uwięzionych ankiety, które otrzymali do wypełnienia oficerowie w Starobielsku i Kozielsku. Były w nich pytania o tym dokąd zamierzają jechać oficerowie po uwolnieniu ich z łagru.

Rozstrzeliwanie ich rozpoczynano wczesnym rankiem, kończono późną nocą... Potem wywożono". Zacytowałam tu fragment wydania W. Sniegiriowa.

Jesteśmy na „cmentarzu polskim" w Starobielsku. Pochowani tu są oficerowie polscy, którzy zmarli w łagrze z chorób i wycieńczenia Cmentarz jest. Pomimo oporów władzy sowieckiej, udowodniono, że są tu pogrzebani Polacy. Dziś cmentarzem opiekuje się znajdująca się niedaleko szkoła, w której pracuje prezes oddziału Polskiego Społeczno Kulturalnego Stowarzyszenia pan Komuchów. Chwilą milczenia uczciliśmy zmarłych.

Jedziemy do miejsca, które być może wstrząsnęło nas najbardziej — Sucza Bałka (Psi Dół). Wszyscy wiemy, co oznacza słowo „suka" szczególnie w języku rosyjskim Mówiono „sobakie — sobaczja smiert" by i po śmierci poniżyć tych ludzi chowano ich w miejscu, gdzie grzebano padłe bydło, psy. Bydło zasypywano chlorkiem i przesypywano ziemią. Nikt nie podejrzewał, że w Ługańsku na Suczej Bałce, poczynając od 1937 roku, czyli od represji stalinowskich, potajemnie grzebano również ludzi.

Opowiada major Sniegiriow: „Z początkiem „pierestrojki" rozpoczęto tu budowę garaży. Robotnik zaczerpnął koparką ziemię i natrafił na kości. Nie tylko zwierzęce. Czaszki ludzkie byty przestrzelone od tyłu. Naukowcy badający je stwierdzili, iż chodzi tu o lata 1937 — 1942. Cóż, bardzo niechętnie, opierając się, władze przywiały iż strzelali sowieci. Do wiadomości publicznej dotarła również jedna z wersji o tym. że oficerowie polscy ze Starobielska mogli być tu ...zakopani.

Filharmonia, w której mieszkacie (z drogiego hotelu dzięki uprzejmości i znajomościom pani prezes H. Rek przenieśliśmy się; do pokoi gościnnych Filharmonii Ługańskiej) znajduje się przy gmachu dawnego NKWD (CZK, KGB), tam właśnie w piwnicach ludzi rozstrzeliwano i w nocy ciężarówkami, lub na wozach zaprzężonych z piwnic przewożono tułaj. Po tym strasznym odkryciu oczywiście zaprzestano prac przy budowie garaży i przez dwa lata sytuacja była zupełnie skandaliczna. W końcu postanowiono nie ekshumować zwłok. powołując się na to. iż w kościach zwierzęcych mogły pozostać bakcyle cholery i innych chorób. Interesujące, kiedy wydano zgodę na budowę garaży, wiedziano, że były tam  szczątki ludzi. No cóż, musieli przecież znaleźć przyczynę, by nie było światowego rozgłosu ich zbrodni. Uczestniczyłem w początkowych pracach ekshumacyjnych, zanim zapadła decyzja o ich zaprzestania. Widziałem resztki szyneli. Było tu dziesięć lal temu. Dziennikarz polski, który uważał, iż są to szynele polskie, zabrał próbkę tkaniny do Polski. Niestety nie odezwał się więcej. ^

Obwód Ługański został utworzony w 1938 roku, rozstrzeliwać mogli enkawudyści tylko w miastach obwodowych - istnieje taka wersja że ze Starobielska „kilka partii" Polaków nie wysłano ani do Moskwy, ani do Charkowa. Wywożono tych ludzi do Ługańska. Byli to przede wszystkim księża polscy -  „wrogie klasowo osoby". Ich ślad zaginął. Nie ma ich w Starobielsku ani w Charkowie (według lisi NKWD). Potem wykryto tak zwaną organizację nacjonalistyczna. wśród Ukraińców no i znów grzebano ludzi.

W końcu pozwolono organizację MEMORIAŁ (odpowiednik polskiej KARTY. przyp. dla czytelnika polskiego) przynajmniej ustawić tu krzyż, poświęcić tę ziemię, gdzie spoczywa ponad 80 tysięcy niewinnie zamordowanych ludzi.

Enkawudyści w tamtym czasie za całą „pracę" mordowania w piwnicach ludzi otrzymywali 37 rubli premii i dodatkowy urlop.

Ziemię na Suczej Bałcc przykryto drobnymi kamyczkami i z lekka zaasfaltowano. Każdy, niezależnie od wyznania i narodowości stąpając po niej dozna wstrząsu.

Byt początek lata, śpiewały słowiki, wokół zakwitał i pachniał step ukraiński. Czarna gradowo-deszczowa chmura zjawiła się, nad zaasfaltowaną Suczą Bałką. W polu stał samotny krzyż; a przy nim skromny wieniec w barwach ukraińskich.

                „Ludzie ludziom zgotowali ten los".

Bożena Rufalska